poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Quinlan: siedem

     Nie mogłem znieść widoku moich rodziców, którzy zamieniali mój kochany domek w zawaloną gratami chatynkę, więc wyszedłem na spacer. Delyth szła za mną, idąc po moich śladach. Już nawet zapomniałem o jej kłamstwie. Miałem poważniejsze kłopoty. Akurat teraz gdy potrzebowałem porozmawiać z Mo, nie mogłem złapać zasięgu. Nigdy nie byłem bardziej załamany.
     Schyliłem się i wziąłem śnieg w ręce. Nie miałem rękawiczek, przez co moje dłonie stały się czerwone. Uformowałem śnieżkę, a było to trudne, gdyż temperatura spadła poniżej zera. Odwróciłem się do Delyth i rzuciłem w nią. Zachwiała się i upadła na plecy, a wtedy zaśmiałem się głośno. Nie chciałem jej denerwować, bo jeszcze dostałaby ataku, ale strasznie się nudziłem. Dziewczyna marudziła coś pod nosem, wstając i otrzepując śnieg ze spodni. Włożyłem ręce do kieszeni kurtki, wyczuwając papierki po cukierkach.
     — Zachowujesz się jak dzieciak — powiedziała, co wcale nie było dla mnie obrazą. Nawet teraz wierzyłem, że polecę z Piotrusiem Panem do Nibylandii i zakumpluję się z Dzwoneczkiem.
     — A ty jesteś dzieciakiem — odparłem, wzruszając ramionami. Delyth podeszła bliżej, idąc po moich śladach.
     — Mam siedemnaście lat i jestem bardziej dojrzalsza od ciebie. A tak w ogóle, to ile ty masz lat, co? — zapytała, łapiąc się jedną ręką pod bok. Drugą obejmowała termos pod kurtką. Strząchnąłem płatki śniegu z włosów. Nie wziąłem czapki, ale byłem pewien, że mama jakąś mi przywiozła.
     — Dwadzieścia — wyjaśniłem. Delyth uśmiechnęła się lekko, mrużąc oczy, przez co zamieniły się w dwie czarne kreski. Śmiesznie wyglądała. Wyciągnęła spod kurtki termos i go odkręciła. Napiła się gorącego, jabłkowego soku. Jej usta były różowe, ale tak bardzo, że wydało mi się to niemożliwe. Zacisnęła je w wąską linię, patrząc na mnie.
     — A twoja siostra?
     — Urodziła się rok później i to z nadwagą. No dobra, bez nadwagi, ale zawsze była gruba — odparłem. Lubiłem mówić o Brianie, nawet obcym ludziom. Była nieznośna i niech wszyscy o tym wiedzą. — Strasznie jej nie cierpię — dodałem, kopiąc bryłkę lodu. — Chodziła z moim każdym kumplem. To znaczy byłymi kumplami. Morgan by sobie nigdy nie pozwolił. Myślimy tak samo — oznajmiłem, stukając się palcem w czoło. Na myśl o Mo, mój żołądek ścisnął się mocno. Dawno się nie widzieliśmy. — Ona też mnie nie lubi. Nie mam pojęcie dlaczego przyjechała — dodałem po chwili. Dość miałem swojej rodziny. Chciałem mieszkać sam, kupować sobie jedzenie sam, decydować w co się ubieram sam. Spojrzałem na ciągnącą się za mną Delyth. — Chcesz wyruszyć w góry? — spytałem. Zatrzymała się, patrząc na mnie z uśmiechem. Myślała, że żartuję.
     — Myślałam, że już jesteśmy w górach — powiedziała.
     — Miałem na myśli te prawdziwe góry, po których trzeba się wspinać i w ogóle. Muszę jakoś uciec od rodziców, ale nie mogę ciebie zostawić, bo jeszcze dowiedzą się o twojej chorobie albo naszym kłamstwie — wyjaśniłem. Szczerze to wędrówka z nią była jedną z ostatnich rzeczy na jaką miałem ochotę, ale było to odrobinę ciekawsze od czasu spędzonego z moją rodziną. — Nakupię tyle termosów ile będziesz chciała — dodałem.
     — Nie mam ciepłych ubrań — zauważyła. Wzruszyłem ramionami.
     — Ale ja mam.

     Wpadłem do domu, nie zdejmując nawet butów i pobiegłem z prędkością huraganu w stronę swojego pokoju. Obmyśliłem genialny plan, w którym to: 1. Wbiegam do domu (już to zrobiłem). 2. Pakuję do torby najpotrzebniejsze rzeczy. 3. Wstępuję do łazienki i robię siku. 4. Oznajmiam swojej rodzinie, że jadę z Delyth i że nie będzie nas dzień lub dwa, lub nawet więcej.
     Wszystko poszłoby sprawnie, gdyby Briana nie wlazła przede mną do łazienki. Zawsze pakowała się przede mną, gdy miałem silną potrzebę. Robiła to specjalnie. W naszym starym domu też była tylko jedna łazienka i gdy darłem się przez całe podwórko, że ją zajmuję, Briana rzucała wszystko to, co robiła i mnie uprzedzała, przez co zmuszony byłem kilkakrotnie iść za dom i tam oddać swoją potrzebę. Nie mogłem jednak wyjść na zewnątrz, bo odmrożę sobie ważne narządy.
     — Briana! Wychodź! To moja personalna łazienka — wrzasnąłem, tłukąc pięściami o drzwi. Mój dom, moje zasady, turba! — Liczę do trzech i wchodzę — oznajmiłem, po czym nacisnąłem klamkę. Moja siostra stała przed umywalką i w sumie to nic nie robiła, chyba, że liczyła smugi na lustrze, a było ich całkiem sporo. Odepchnąłem ją na bok, plącząc się w kurtce, której nie zdjąłem.
      — Fuj! Mamo! Quinlan przy mnie sika! — zawołała. Ignorowałem ją. Ulżyło mi i przez chwilę nic się dla mnie nie liczyło. — Jesteś obrzydliwy — dodała. Uśmiechnąłem się szeroko, patrząc na jej okrągłą buzię.
     — To mój dom i wszystko tu jest moje — oznajmiłem, a wtedy wzięła do ręki pudełko tamponów z szafki i uniosła wysoko brwi. — To znaczy prawie wszystko. To jest akurat Delyth — dodałem prędko. Przypomniałem sobie o swoim planie, więc postanowiłem nie marnować czasu na rozmowę z Brianą. Wybiegłem z łazienki, zgarniając po drodze torbę. Zbiegłem po schodach, drąc się głośno, by rodzice usłyszeli: — Jadę z Delyth, nie będzie nas kilka dni!
     Wybiegłem z domu, kierując się w stronę pikapa, w którym siedziała już dziewczyna. Wrzuciłem torbę na tylne siedzenia i zająłem miejsce za kierownicą. Odpaliłem silnik i wykręciłem, patrząc w lusterko. Paliwa starczy mi na kilka godzin jazdy. Zatankuję na pierwszej stacji benzynowej, którą zobaczę. Nie potrafiłem ukryć szczęścia. Uwolnię się od siostry i rodziców, a Delyth wkręcę w coś, by też dała mi spokój na jakiś czas. Kupię jej krzyżówki, dziewczyny chyba to lubią, przez co będę miał czas tylko i wyłącznie dla siebie.
     — Co wziąłeś? — spytała, sięgając po torbę. Położyła ją sobie na kolanach, przeglądając jej zawartość. Usłyszałem jak wzdycha ciężko. Zaczęła wyciągać ubrania i składać je równo. Sparowała także skarpetki, których wrzuciłem tu garść. — Była to chyba spontaniczna decyzja — zauważyła, grzebiąc głębiej. Przytaknąłem, patrząc na zaśnieżoną drogę. Nie miałem konkretnego celu, po prostu pragnąłem się urwać z domu.
     Delyth o dziwo nie dostała w ogóle ataku, a nie odkręciła termosu ani razu. Może jej się polepszyło? Drzemała właśnie z głową na swoim ramieniu, budząc się co jakiś czas, gdy wjechałem na jakiś kamień. Zapomniałem zatankować, przez co mój pikap zatrzymał się na samym środku drogi. Postanowiłem nie budzić Delyth i popchać go trochę, by przynajmniej stał na poboczu. Wysiadłem, czując jak zimno atakuje moje ciało. Pierwszy raz pożałowałem, że nie wziąłem czapki albo rękawiczek. Rozmasowałem ręce, chuchając na nie, ale niewiele to dało. Wiedziałem, że o czymś zapomnę, ale by mijać piętnaście różnych stacji benzynowych i w żadnej się nie zatrzymać? Zacząłem pchać, ale doszedłem do wniosku, że mój pikap nie ruszył się nawet na centymetr. Ugrzązł? Briana przesunęłaby go jednym palcem. Zaśmiałem się cicho, mimo powagi sytuacji. Po chwil usłyszałem jak drzwi od strony pasażera otwierają się. Delyth stanęła obok mnie, obejmując swoje ramiona.
     — Dlaczego stoimy? — spytała. Zastanawiałem się, jakby to jej powiedzieć, by się nie wściekłą i nie dostała ataku.
     — Paliwo się skończyło — powiedziałem bardzo łagodnie. Mimo wszystko na jej twarzy pojawiły się wypieki. Zamrugała kilkakrotnie, patrząc na mnie jak na ofiarę.
     — Wywiozłeś nas gdzieś daleko i chcesz mi powiedzieć, że nie masz paliwa?! — krzyknęła. Uciszyłem ją, podnosząc ręce w obronnym geście. — Umrzemy tu przez ciebie! — jęknęła, wchodząc z powrotem do samochodu. Trzasnęła drzwiami. Typowa dziewczyna. To na faceta spada ciężar myślenia. Ktoś na pewno będzie tędy jechał, a wtedy nam pomoże, a z resztą z chęcią się zdrzemnę.
     Okrążyłem pikapa, oglądając uważnie opony i sprawdzając, czy nie są przypadkiem przebite. Nie uważałem, że dotknęła nas tragedia. Gdy otworzyłem drzwi od strony kierowcy, zorientowałem się, że ekran moje telefonu gaśnie, a to znaczyło, że był przed chwilą używany. Popatrzyłem na Delyth, która najwidoczniej usnęła. Albo udawała. Szarpnąłem jej ramię, a wtedy podskoczyła ze strachu. Mała spryciula.
     — Co robiłaś z moim telefonem? — spytałem. Nie odpowiedziała. Jeśli myślała, że tak łatwo owinie mnie wokół palca, to się grubo myliła. Byłem inteligentny. Dowiem się, co knuje. Może jest tu nielegalnie? Uciekła ze swojego ojczystego kraju, dlatego nie ma ze sobą dokumentów? Mogła mnie przecież okłamać. Przejrzałem dokładnie swój telefon, widząc nieznany numer, do którego rzekomo dzwoniłem kilka minut temu. Nie była jednak tak chytra i rozumna i zapomniała go wykasować. Pokazałem jej numer. — Kto to jest? — zapytałem, trzaskając za sobą drzwiami, bo dopiero teraz usiadłem za kierownicą.
     — Skąd mam wiedzieć. To twój telefon — zauważyła. Miałem jej serdecznie dość. Najpierw ona, potem moja rodzina. Co jeszcze! Kogo mam wpuścić do domu następnego?
     — Myślisz, że jestem na tyle głupi? — spytałem, chwytając ją za kołnierz. Wyglądała na przestraszoną, mimo iż usiłowała to przede mną ukrywać. Nic nie odpowiedziała, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. — Wyjdź stąd — poleciłem. Jej wargi drgnęły.
     — Ale...
     — Wyjdź stąd. Nie obchodzi mnie co zrobisz, nie chcę cię tu widzieć, rozumiesz? — warknąłem. Kiedy pokręciła uparcie głową, wyszedłem za zewnątrz i otworzyłem drzwi od jej strony. Chwyciłem ją za rękaw i siłą wyciągnąłem z samochodu. Stawiała opór. Czułem jak mnie kopnie i drapie, ale co mogła mi zrobić? Byłem silniejszy. Szarpnąłem ją, popychając jak najdalej od siebie. Rozpędzona zrobiła kilka kroków do tyłu. Oboje usłyszeliśmy trzask. Lód. Stała na lodzie.
      — Ty dupku! Wyciągnij mnie stąd! — krzyknęła w moją stronę, obejmując mocno swoje ramiona. Widziałem jak drży, mimo iż było już całkiem ciemno. Rysa biegnąca między jej nogami powiększała się powoli. Gniew ustąpił. Przecież nie chciałem jej utopić w lodowatym jeziorze, które najwidoczniej znajdowało się obok drogi. Jej policzki lśniły od potu albo łez, albo tego i tego. Kolana jej się trzęsły. Z każdą próbą dotarcia do drogi, lód trzaskał nieprzyjemnie.
     — Nie ruszaj się, idę do ciebie — oznajmiłem, zbliżając się powoli. Mimo iż pokręciła głową, niezdolna wydusić nic z siebie, postąpiłem krok naprzód. Złapię ją za rękę i jakoś tutaj przeciągnę. Nieraz widziałem coś takiego na filmach. Nie może się nie udać.
     Delyth zamarła w bezruchu. Miałem wrażenie, że boi się nawet oddychać. Ja za to połykałem mroźne powietrze, które było tak samo ostre jak szpilki i kuło mnie w gardło. Mimo iż uważałem ją za irytującą smarkulę, nie miałem zamiaru patrzeć jak tonie. Zdziwiłem się nieco faktem, że mimo stresu nie dostała ataku. Jeszcze tego mi brakowało. By zaczęła się rzucać.
     Wyciągnąłem ręce w jej stronę, pochylając się najbardziej jak tylko mogłem. Mimo wielkiego wysiłku brakowało mi do niej jakichś pięciu centymetrów. Zaryzykowałem i podszedłem bliżej. Nie miałem pojęcia co ja w ogóle robiłem! To wszystko działo się tak szybko. Lód pod jej stopami pękł, ale jakoś udało mi się ją chwycić, ale zamiast odciągnąć, zamieniłem się z nią miejscem. Nie ukrywam, że byłem cięższy. Zarwałem całkowicie lód, wpadając do lodowatej wody. Potrafiłem pływać i szło mi to całkiem nieźle, ale woda była tak przeraźliwie zimna, że moje ciało w kilka sekund stało się sztywne i niezdatne do niczego. Szamotałem się, nie mogąc wypłynąć na wierzch. Byłem pewny, że zaraz dotknę dna. Poczułem nagle ból przy skórze głowy. Ktoś ciągnął mnie za włosy, a potem za ucho. Przestałem się szarpać, bo powietrze mi się skończyło. Oszołomiony, nie wiedziałem co się dzieje.
     Zakasłałem, plując wodą. Zorientowałem się, że leżę na brzuchu, a Delyth siedzi na mnie i tłucze moje plecy pięściami. Przestała, słysząc jak usiłuje zaczerpnąć haust powietrza. Przez chwilę nie mogłem otworzyć oczu, ani nawet unieść rąk do twarzy. Cały się trzęsłem.
     — Wstań, szybko, podnieś się — poleciła, ciągnąc mnie za ramiona. Dźwignąłem się wolno z kolan, idąc w stronę otwartych drzwi od pikapa. Wsunąłem się na tylne siedzenia, zwijając w ciasny kłębek. — Rozbierz się! Musisz założyć coś suchego — powiedziała.
     — Zaraz — odparłem. Poczułem jak Delyth bije mnie po nogach.
     — Rozbieraj się! Chcesz umrzeć? — spytała. Pokręciłem głową, biorąc do ręki torbę. Ściągnąłem z siebie mokre ubranie, przebierając się w coś suchego. Wciąż telepałem się jak głupi. Serce biło mi w szaleńczym tempie. Włożyłem palce do buzi, ogrzewając je. Zorientowałem się, że dziewczyna podsuwa mi pod nosem kubek z parującym gorącym sokiem jabłkowym. Wypiłem wszystko na raz, czując przyjemne ciepło rozprzestrzeniające się po moim przełyku. Delyth oddała mi swoją czapkę i mimo iż była damska, założyłem ją bez wahania. Skuliłem się, przytulając siebie mocno, by było mi ciepło. Trochę pomogło. Czułem się jak idiota, bo upokorzyłem się przed dziewczyną, mimo iż ta dziewczyna była i jest irytująca i nie przepadam za nią. Gdybym nie wyrzucił jej z samochodu, nie wpadłbym do tego głupiego jeziora. Zacząłem rozcierać ręce.
     — Mimo iż to twoja wina i wiedz, że zachowałeś się jak palant, dziękuję ci — powiedziała cicho Delyth, nachylając się w moją stronę. Pocałowała moje czoło. Jej wargi wypaliły mi dziurę w głowie. Były gorące. Może było to głupie, ale wcale nie obraziłbym się jakby wycałowała mi całą twarz. Nie pogardzę ciepłem nawet w takiej formie, mimo iż szczerze jej nie znoszę. — Dobrze się czujesz? — spytała. Kiwnąłem twierdząco głową, a wtedy przeszła na przód i przekręciła kluczyki w stacyjce. Paliwo było tak mało, że nigdzie nie pojedzie, a z resztą samochód utknął. Delyth jednak włączyła tylko ogrzewanie, podkręcając je tak bardzo, że po paru minutach zacząłem się pocić. Ułożyłem się wygodnie na tylnych siedzeniach i zamknąłem oczy, zmuszając się do snu.

     Gdy się obudziłem, strasznie chciało mi się siku. To chyba przez litry wypitego soku jabłkowego. Usłyszałem ciche stuknięcie, które z początku myślałem, że tylko wymyśliłem, ale po paru chwilach odezwało się jeszcze raz. Przetarłem oczy, orientując się, że w środku samochodu nie ma Delyth. Uciekła? Dopiero teraz zauważyłem dwoje ludzi obściskujących się i całujących i to wszystko na masce mojego pikapa. Wyszedłem na zewnątrz, czując jak moja szczęka opada na ziemię. Delyth całowała się z jakimś umięśnionym chłopakiem.
     — Ze wszystkim obrzydliwych rzeczy jakie widziałem, ta jest najgorsza — oznajmiłem. Oboje oderwali się od siebie, łapiąc powietrze. Delyth zaczesała włosy za uszy, rumieniąc się. Popatrzyłem na jej kolegę. Był niższy ode mnie może o jakieś dwa centymetry, ale ciało miał lepiej zbudowane. Wyglądał jak typowy bandzior. Krótko obcięty ze skórzaną kurtką.
     — Już nie śpisz? Jak się czujesz? — spytała mnie Delyth.
     — Po tym co widziałem znacznie gorzej — przyznałem. Nie żebym był jakimś znawcą pocałunków, czy co. Miałem wprawdzie tylko jedną dziewczynę i chodziliśmy ze sobą jakieś dwa tygodnie. Miałem może trzynaście lat, a ona nazywała się Brit i była jedyną dziewczyną w klasie, która miała piersi. Zapamiętałem ją jako blondynkę w różowym sweterku. Była nawet ładna, ale teraz dorosła i wyglądała jak lalka Barbie. To z nią przeżyłem swój pierwszy i jedyny pocałunek. Chciałem się przed nią jakoś popisać, ale wyszło na to, że to ja jestem tym, który się nie zna. Całowałem ją z cofniętym językiem i z zaciśniętymi powiekami. Był to ten dzień, w którym ze mną zerwała, a ja dostałem depresji i przez kilka kolejnych dni siedziałem w pokoju z twarzą w poduszce. Przeszło mi jak tata kupił mi nową grę, ale złamane serce wciąż się nie zrosło.
     — To ten kolo, nie? — spytał ten-którego-imienia-nie-znałem (LOL). Nie miałem bladego pojęcia co Delyth zdążyła mu o mnie powiedzieć i zastanawiałem się dlaczego mi nie powiedziała nic o nim. Naciągnąłem na uszy jej czapkę, którą wciąż miałem an głowie.
     — To Quinlan — przedstawiła mnie. — A to Bryan.
     — Nie ufam ludziom, którzy noszą imię takie jak moja siostra — przyznałem. — Słuchaj no, Bryan. Co tu robisz? Zgubiłeś się? — spytałem. Chciałem zabrzmieć jak twardziel, ale chyba nie otrzymałem zamierzanego efektu.
     — Co to za frajer?
     — Dla ciebie pan frajer i tak się składa dzieciaku, że naruszyłeś moją przestrzeń prywatną. Może i jesteś koleżką Delyth, ale mnie to nie interesuje. Zgubiłeś rodziców? Biedny, mały...
     — Quin — przerwała mi dziewczyna, lekko zażenowana. — Bryan jest pełnoletni — wyjaśniła. Zagryzłem dolną wargę, drapiąc się po karku. Turba. Spostrzegłem jak Bryan zaciska mocno pięści. Chciał się bić? Z chęcią mu dokopię, mimo iż pragnąłem najpierw zrobić siku. Delyth stanęła między nami, widząc jak to wszystko może się skończyć.
     — Kochanie, odejdź — polecił.
     — No właśnie kochanie, odejdź — powtórzyłem. Dostrzegłem jak twarz Bryana staje się czerwona. Odsunął dziewczynę i rzucił się na mnie, przewracając nas oboje na ziemię. Zaczęliśmy się szarpać. Właśnie wtedy przypomniała mi się istotna sprawa. Ja nigdy wcześniej się nie biłem. Byłem taką osobą, która unika problemów. Gdy byłem gdzieś razem z Mo, nikt nas nie zaczepiał, ale teraz byłem sam. Bryan rąbnął mnie pięścią w twarz, aż zaćmiło mnie na kilka sekund. Zacząłem kopać na ślepo, wymachując dłońmi jak bijąca się dziewczyna. Moje kolano uderzyło i to całkiem mocno między jego nogi. Usłyszałem jego jęk. Zrzuciłem go z siebie, podnosząc się prędko.
     — Del, ja straciłem oko — jęknąłem, tocząc się w kierunku dziewczyny, która wyglądała na zdenerwowaną. Schyliła się, lepiąc śnieżkę, po czym przyłożyła ją do mojej twarzy. Syknąłem, siadając na masce pikapa. Bryan doszedł do siebie dość szybko. Wstał samodzielnie, patrząc na mnie.
     — Zostaw go i wracaj ze mną do domu — polecił, zbliżając się do nas. Delyth zacisnęła mocno wargi, kręcąc głową. — Przestań się wygłupiać. Dzwoniłaś do mnie. Chciałaś mnie widzieć — zauważył.
     — Tylko twój numer pamiętałam, ale to nie tak. Zapomnij o mnie, już mówiłam, ale powtórzę to jeszcze raz. Zerwałam z tobą.
     — Jechałem tutaj całą noc!
     — Zdradziłeś mnie! — syknęła, zaciskając swoje małe piąstki. Wyglądała jak wkurzone dziecko. Jej policzki stały się czerwone. Miałem wrażenie, że rzuci mu się z pazurami do oczu i je wydłubie.
     — To nie tak — odparł, łapiąc jej przegub. Owinął wokół niego palce i pociągnął ją do siebie. — Przed chwilą się cieszyłaś na mój widok.
     — Potwierdzam — wtrąciłem, nadal przyciskając śnieżkę do napuchniętego oka. Delyth posłała mi gniewne spojrzenie, dając mi do zrozumienia, bym siedział cicho.
     — Zostaw mnie Bryan. Nienawidzę cię, rozumiesz? Świetnie, że przyjechałeś. Mogę ci to teraz powiedzieć, patrząc ci w oczy. Jesteś najgorszym chłopakiem na świecie. Nigdy ci nie wybaczę — oznajmiła, chcąc wyrwać się z jego uścisku. Jej chłopak/kolega/przyjaciel/ktokolwiek inny był jednak silniejszy. Przyciągnął ją do siebie i zaczął całować, łapiąc jej tyłek, który jak się niedawno dowiedziałem, był mięsisty. Ja w wieku siedemnastu lat nie miałem dziewczyny. Byłem całkowicie pochłonięty nauką i grami komputerowymi.
     — Quin... No rusz się... — zdołała z siebie wydusić. Miałem odejść? Chcieli mieć trochę czasu dla siebie? W sumie to nawet dobrze się składało, bo strasznie chciało mi się siku. W tej samej chwili mała piąstka Delyth znalazła się na szczęce Bryana. Odepchnęła go, cofając się. — Zostaw mnie!
     Chłopak wyciągnął coś z kieszeni kurtki, a ja zorientowałem się, że to kajdanki. Wyrzuciłem śnieżkę i podszedłem do niego, mając zamiar powiedzieć mu co sądzę na temat takich dupków jakim jest on, ale zrozumiałem swój błąd dopiero po chwili. Nie miał zamiaru zakuć Delyth i wywieść ją w ciemny las, tylko mnie. Złapał moje ramię i wykręcił je do tyłu. Obalił mnie na ziemię i skuł obydwie ręce za plecami. Turba! Zacząłem kopać, ale niewiele mogłem. Podniosłem się i natarłem na niego z okrzykiem, ale popchnął mnie, przez co ponownie wylądowałem w zaspie. Zacząłem szukać wzrokiem dziewczyny, ale mogłem przekręcić głowę tylko w lewo albo prawo. Widziałem buty Bryana i pomyślałem, że może uda mi się go przewrócić. Zacząłem się turlać w jego stronę. Sądziłem, że potknie się o mnie, a wtedy na nim usiądę czy coś, ale stał stabilnie. Zaśmiał się, łapiąc mnie za kurtkę na plecach. Ściągnął mi z głowy czapkę Delyth, obracając ją w ręku. Świetnych sobie chłopaków znalazła, a co.
     — Puść go — usłyszałem jej głos, ale nigdzie jej nie widziałem. Chyba stała gdzieś z boku. — To nie jego sprawa. Rozkuj go i zostaw — poleciła.
     — Tak się składa skarbie, że nie mam kluczyków. — odparł, targając mi włosy.
     — Nie mów tak do mnie! — syknęła. Po chwili usłyszałem dźwięk zatrzymującego się samochodu obok. Przybył ratunek? Nie mogłem aż tak wykręcić głowy i zobaczyć kto to. Miałem jedynie nadzieję, że to nie jego koledzy.
     — Quinlan, co ty robisz? — Rozpoznałem głos Briany i pierwszy raz w życiu ucieszyłem się, że tu jest.
     — Co to za pulpet? — zaśmiał się Bryan. Zacząłem się szarpać, mając nadzieję, że mnie puści.
     — Ten pulpet to moja siostra! Kopnij go Bri, walnij w twarz! Pokaż na co cię stać!
     — Zamknij się Quinlan, rodzice też tu są — powiedziała. W tej samej chwili upadłem na twarz. Bryan wypuścił mnie w końcu. Przeklął, biegnąc w stronę samochodu, którym tu przyjechał. Przeturlałem się na plecy, widząc jak moja cała rodzinka wysiada z jeepa mojego ojca. Mama pobiegła do mnie, a tata zaczął gonić Bryana z wiatrówką. Ogólnie śmieszny widok.
     — Quinlan! Quinlan!
     — Nic mi nie jest mamo — zapewniłem. Złapała mnie za kurtkę na piersi, podnosząc. Ujęła moje policzki, jak na mój gust trochę za mocno. Mówiła coś bardzo szybko, zawiązując mi swój szal w kwiaty na szyi. Pragnąłem zdjąć z siebie te głupie kajdanki. Wraz z moją siostrą pomogły mi się podnieść. Dostrzegłem jak tata wraca, podpierając się wiatrówką.
     — Tyle brakowało, a bym ustrzelił drania — oznajmił. Uśmiechnąłem się lekko. Wszyscy zaczęli wypytywać mnie o wszystko, a ja nie wiedziałem, na które pytania odpowiadać, więc tylko przytakiwałem. W gruncie rzeczy rozglądałem się wokoło i szukałem Delyth, która wyparowała. Bałem się, że pojechała z Bryanem.
     — Muszę gdzieś iść — oznajmiłem, przerywając ten szaleńczo ważny wywiad i z rękoma za plecami pobiegłem w stronę jeziora.
     — A ty gdzie! — krzyknęła za mną Briana.
     — Siku! — rzuciłem przez ramię.
     Zatrzymałem się nad zamarzniętym jeziorem, dostrzegając przerębel, który zrobiłem wczoraj. Wzdrygnąłem się na wspomnienie lodowatej wody zamykającej się nad moją głową. Zapewne odszedłbym dalej, gdybym nie usłyszał cichego łkania. Z początku myślałem, że tylko mi się zdawało, ale po chwili skupienia zorientowałem się, że to Delyth. Ruszyłem dalej, uważając, by nie iść po lodzie. Kilka metrów dalej zauważyłem ją. Siedziała na śniegu w ręku trzymając swoją czapkę. Płakała. A jeśli dostanie ataku albo co gorsza już go dostała? Podbiegłem do niej, potykając się o własne nogi. Cudem utrzymałem równowagę.
     — Cześć — powiedziałem, siadając obok. Podniosła na chwilę wzrok, nic nie odpowiadając. Twarz miała napuchniętą, a policzki czerwone, tak jak czubek nosa. — Nie powinnaś napić się soku? Przynieść ci? To znaczy może być to trochę trudne, bo mam skute ręce, ale jak się postaram...
     — Nie — zaprzeczyła, wycierając czapką łzy. — Ja naprawdę nie chciałam do niego dzwonić, ale wtedy... Nie miałam się do kogo innego zwrócić. Trochę mnie wkurzyłeś — wyjaśniła łamiącym się głosem. Nie byłem odpowiednią osobą do udzielania rad i do pocieszania. Łzy nie wzbudzały we mnie żadnych emocji, ale łzy Delyth były inne. Miała taką napuchniętą buzię i czerwone oczy, które co chwila wycierała pomponem od czapki. No może nie nie lubiłem jej aż tak bardzo jak sądziłem na początku.
     — Chodź, wrócimy do domu — poleciłem, podnosząc się z lekkim trudem. Zacząłem się rozglądać uważnie. Dostrzegłem leżący w śniegu kamień i zacząłem kopać go w stronę dziewczyny. — Weź go i rozwal mi kajdanki — poleciłem, odwracając się do niej tyłem. Poczułem jak łapie moje nadgarstki. Nie miała kamienia. Usłyszałem dziwny odgłos, a po chwili miałem wolne ręce.
     — To tania zabawka — wyjaśniła.
     — Okay. Idź do pikapa — powiedziałem, po czym rzuciłem się w stronę najbliższego drzewa. — Przyjdę jak załatwię pewną sprawę — krzyknąłem do niej, widząc jak nadal stoi w miejscu. Wzruszyła tylko ramionami i wykonała moje polecenie.
      Z uśmiechem na ustach wróciłem do samochodu. Moja rodzina stała i czekała na mnie.
     — Omijajcie żółty śnieg — oznajmiłem, śmiejąc się cicho. Briana mruknęła coś do siebie, wywracając oczami. — Możecie jechać tam gdzie jechaliście — zapewniłem. Mama podeszła do mnie, ujmując moje dłonie. Wyglądała na zmartwioną.
     — kim był ten człowiek? Chciał ci zrobić krzywdę? — spytała. Przez chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią.
     — To była pomyłka.
     — Na pewno? — wtrącił tato. — Zapamiętałem te jego twarz. Jeszcze raz się pojawi, a dzwonię po policję.
     — To nie będzie konieczne. Muszę jechać, trzymajcie się.
     Ignorując ich dalsze pytania wsiadłem do samochodu, przekręcając kluczyk w stacyjce. Wyczułem na sobie wzrok Delyth, więc odwróciłem się w jej stronę.
     — Paliwo — przypomniała.

OLA PISZ DALEJ I MASZ MI DAĆ. DZISIAJ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy