poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Delyth: sześć

     Quinlan klepnął mnie w tyłek. Co mu odbiło? No może go oszukałam (i to nie pierwszy raz), ale to nie powód by zachowywać się jak pajac. Czasem miałam wrażenie, że Quin to rozpuszczony dzieciak, który myśli, że wszystko mu wolno. Gdyby nie to, że już udawałam atak, powtórzyłabym go. Nie mogę jednak się wiecznie dusić, bo chłopak zacznie coś podejrzewać. 
     Usiadłam na kanapie, zastanawiając się czy nie włączyć sobie ostatni sezon LOVE/HATE. Quin zapewne by się wkurzył. Ten serial jednak działał mi na nerwy, więc nie wiem, kto bardziej by cierpiał: chłopak, który jest fanem i zdradzam mu szczegóły z ostatniego odcinka, czy może ja, anty fanka, która musi ślęczeć przed telewizorem i denerwować się za każdym razem gdy widzę tych wkurzających aktorów. Lubię denerwować Quinlana, ale nie swoim kosztem. 
     usłyszałam nagle jak ktoś puka do drzwi. Zmarszczyłam brwi, podnosząc się. To nic złego jak otworzę. Pewnie to listonosz, ale chcą sprawdzić licznik. 
      — Quin! Ktoś chyba przyszedł, otworzę! — krzyknęłam, by uprzedzić chłopaka. 
      — Nie waż się tego zrobić! — usłyszałam jego ryk. Po chwili zaczął zbiegać ze schodów, omal się nie zabijając. Jak ten dom wytrzymywał? Quinlan uderzał stopami o podłogę z siła młota parowego. 
     Nie przejęłam się jego groźbą i nim zdążył podbiec, otworzyłam drzwi. Chłopak stanął za mną, wstrzymując powietrze. 
     — Co tu robicie? — spytał chłopak, wyraźnie przerażony. W progu stała kobieta i mężczyzna, mogli mieć z czterdzieści parę lat. 
     — Postanowiliśmy, że wpadniemy z wizytą do swojego syna — powiedziała kobieta, łapiąc Quina za policzki. — Używasz kremików, które ci przesyłam? Masz taką delikatną skórą, o którą trzeba dbać — rzekła. Miałam ochotę się śmiać. Nie sądziłam, że Quinlan ma takich rodziców. Już rozumiałam dlaczego mieszkał sam. Po chwili kobieta spojrzała na mnie, uśmiechając się. Podeszła w moją stronę, wyciągając dłoń.
     — Synusiu, dlaczego nie przedstawisz nam swojej dziewczyny? — rzekła. Chłopak zbladł. Spojrzał na mnie nie wiedząc co powiedzieć. Ja jednak miałam pomysł. Uśmiechnęłam się najsympatyczniej jak umiałam. 
     — Jestem Delyth. Miło mi państwa poznać. Ja i Quin mieliśmy zadzwonić i przyjechać, ale niestety ostatnio pogoda nam nie dopisywała i nie było zasięgu — skłamałam. Matka chłopaka była mną zachwycona. Ucałowała moje policzki.
     — Tak się cieszę, moja kochana, że Quinlan w końcu sobie znalazł jakąś ładą dziewczynę. Już się bałam, że do końca życia będzie sam —powiedziała. — Mów mi Helen skarbie. A to mój mąż Matt — przedstawiła. Zerknęłam na zdezorientowanego chłopaka. Stał tak nie wiedząc co robić. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. 
     — Mamo, po co przyjechaliście? — spytał w końcu. Nie chciał ich tu, wyraźnie dało się to słyszeć. Helen zbyła go tylko ręką. 
     — Matt, idź po Brianę, nie może wiecznie siedzieć w samochodzie — powiedziała do męża. Quin pokręcił tylko głową. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
     — Nie... Nie mów mi tylko, że zabraliście ze sobą moją siostrę — rzekł. Wsadził dłoń we włosy, jakby chciał je sobie wyrwać. Chyba wszystko szło nie po jego myśli. 
     — Niedługo święta, powinniśmy spędzić je razem, jak rodzina — rzekła Helen. 
     Quinlan był załamany. Zamknął się w łazience podczas gdy jego rodzina zajmowała się przygotowaniem dla siebie pokoju. Przywieźli ze sobą chyba wszystkie rzeczy z domu. Mieli materac, krzesła, walizki. Chyba nie mieli zamiaru szybko się wynosić. 
      Podeszłam do łazienki i zapukałam.
     — Idź stąd! — usłyszałam głos Quina. Cholera... Czy on płakał? 
     — To ja, mogę wejść? — odezwałam się. Po chwili chłopak stanął w drzwiach. 
     — Po co powiedziałaś im, że jesteśmy razem? — spytał szeptem. Po chwili rozejrzał się jakby w obawie, że ktoś może nas podsłuchiwać. — Właź, nie chcę by wieloryb Briana nas słyszał — dodał, otwierając szerzej drzwi. Weszłam do środka i usiadłam na pralce, która chyba nigdy nie była używana. Quinlan oparł się o umywalkę, krzyżując ręce na piersi.
     — Dobra, teraz mów — rzekł. Kiwnęłam głową.
     — To chyba nie najlepszy pomysł by twoi rodzice dowiedzieli się, że trzymasz w domu dziewczynę, która ma ataki — powiedziałam. —Z resztą, głupio było zaprzeczyć —dodałam. Tak naprawdę to nie obchodziło mnie co Helen i jej mąż sobie o mnie pomyślą. Jako dziewczyna Quina mam większe szansę na zostanie tu. Chłopak przecież nie wywali mnie z domu przy rodzicach, a nawet jak by to zrobił, Helen z pewnością by się nade mną ulitowała. Wpadłam w jej łaski.
     — Chyba zwariowałem, ale masz może rację — przyznał mi chłopak. Odchylił głowę do tyłu, wzdychając głośno.
      — Ustalamy jednak warunki — powiedział, wyciągając palec. — Po pierwsze nie całujemy się — rzekł. Kiwnęłam głową. Nie zależało mi by dzielić się z nim swoją śliną. 
     — Po drugie, nie łapiesz mnie za tyłek — dodałam. Na twarzy Quina pojawił się uśmiech. Wzruszył ramionami jakby nie było w tym nic złego. 
     — Niech ci będzie — rzekł w końcu. — Po trzecie, nie nazywaj mnie misiaczkiem, kochaniem, kotkiem itp. Zrozumiano? To mnie obraża. Jestem mężczyzną, a nie słodkim misiaczkiem — powiedział. Zaśmiałam się.
     — Szczerze, to bym się wspierało co do tej kwestii — odrzekłam. Quin spiorunował mnie wzrokiem. Po chwili jednak wyciągnął dłoń w moją stronę.
     — To jak, umowa stoi? — spytał. Zeskoczyłam w pralki.
     —Nie powinniśmy opluć sobie dłoni? — zapytałam. Chłopak wzruszył ramionami.
     — Skoro chcesz...
     —Okej, żartowałam. Stoi — rzekłam, ściskając jego wielką dłoń. 
     Gdy wyszliśmy z łazienki natknęliśmy się na jego siostrę, która omiotła nas wzrokiem.
     — To jeszcze żyje? — zdziwiła się wskazując palcem na koszulkę, którą nosiłam. Quinlanowi zadrżał mięsień na twarzy. 
     — W przeciwieństwie do twoim ciuchów w rozmiarze XXXXL to tak — powiedział gniewnie. Pulchna dziewczyna minęła nas, potrącając mnie ramieniem, przez co prawie się wywaliłam. Jak się cieszyłam, że nie mam rodzeństwa. 
     — Turba, turba, turba, turba — powiedział Quin, na co zmarszczyłam brwi. Używał dziwnych słów, ogólnie był dziwny, więc to chyba nic dziwnego? Zamotałam się w moich rozmyśleniach. 
     Zostawiłam na chwilę chłopaka samego i poszłam do kuchni, napić się soku. Już nie chciałam prosić Quina by mi go przynosił, bo był bardzo rozwścieczony. Nie byłam taka zła i potrafiłam dozować chęć manipulacji nim. Zauważyłam, że w kuchni stoi Briana i trzyma karton z sokiem jabłkowym! Mój karton! Mój sok! Policzki zrobiły mi się czerwone. 
     Spokojnie Delyth, Briana zaraz to odłoży. 
     Siostra Quinlana wcale nie miała zamiaru odkładać mojego ukochanego soczku o smaku jabłek. Wyciągnęła szklankę i nalała go sobie, a ja czułam jak zalewa mnie krew. Jeszcze tylko jeden mililitr, a zaraz do niej podejdę i zabiorę ten napój. Dziewczyna wzięła szklankę do ust i napiła się.
     — Fuj, obrzydlistwo — rzekła, wylewając sok do zlewu. Pod powiekami zebrały mi się łzy. Po chwili chwyciła kartony i chciała je wyrzucić do kosza.
     — Co ty robisz?! — wkroczyłam do akcji, czując jak serce wali mi głośno w  piersi. Briana spojrzała na mnie marszcząc brwi. Miała krótkie ciemne, proste włosy do ramion i grzywkę, przez co jej pucołowata buzia wyglądało bardziej okrągło. 
     — Mój brat nie wie co dobre. Wywalam te ohydztwo — rzekła, otwierając klapę od kosza. 
     — Zostaw to! — poleciałam, łapiąc ją za łokieć. Chciałam by zostawiła moje ukochane soczki w spokoju. Zaczęłyśmy się szarpać. Musiałam przyznać, że Briana jest silna. Popchnęła mnie przez co wpadłam na krzesło i je przewróciłam. Nagle do kuchni wpadł Quinlan. Spojrzał na mnie i na swoją siostrę. Oczy mu płonęły żywym ogniem. Złapał mnie w tali i wyszarpnął z uścisku Briany. Odsunął mnie od niej, chowając mnie za swoimi plecami.
     —W porządku? Nie dostaniesz ataku? — spytał szeptem. W sumie to o tym zapomniałam. Położyłam sobie dłoń na gardle.
     — Muszę się tylko napić — odparłam. Quin podszedł do swojej siostry i zabrał jej kartony z sokiem.
     — Nie ruszaj co nie twoje! — wrzasnął. Briana tupnęła nogą i wybiegła z kuchni. Chłopak prędko wyciągnął kubek z szafki i nalał mi soku. Podał mi go, a ja napiłam się szybko. Zamknęłam oczy, pozwalając by jabłkowy smak rozprzestrzenił mi się w ustach. Quinlan pomyślał chyba, że jest mi słabo. Klepnął mnie lekko w policzek.
     — Już dobrze? Nie będziesz się dusić? Briana bardzo cię zdenerwowała? — pytał. 
     — Już dobrze, przechodzi mi — rzekłam. Nie miałam ochoty się teraz rzucać po podłodze, udając, że mam atak. Quinowi trochę ulżyło. Usiadł na ziemi, wyciągając swoje długi nogi. Zrobiło mi się go nawet żal. Całe życie próbował uwolnić się od rodziców, a gdy w końcu mu się to udało, oni zwalają mu się na głowę. No i ta jego okropna siostra! Mnie przynajmniej matka i ojciec zostawili w spokoju. Jeden, jedyny plus dla nich za tą postawę.
     — Nie mam ochoty tu dłużej siedzieć. Idę się przejść — powiedział chłopak, podnosząc się. 
     — Pójdę z tobą — oznajmiłam, gdyż jego towarzystwo wydało mi się lepsze od jego siostry. Quin spojrzał na mnie niepewnie.
     — Jest zimno — zauważył. Wzruszyłam ramionami.
     — Zagrzeję sobie soczku i wleję do termosu. Masz termos? 

     Łaziłam z Quinlanem po okolicy. Z początku chłopak chciał gdzieś pojechać pikapem, ale zorientował się, że będzie musiał niepotrzebnie marnować paliwo, więc porzucił ten pomysł. Trzymałam termos pod płaszczem, czując jak ogrzewa moje ciało. 
     — Skoro jesteśmy sami, to może ustalimy jakąś wspólną wersję wydarzeń — powiedział. Spojrzałam na niego, uśmiechając się.
     — Nie chcesz podpaść rodzicom? Okej, w takim ramie słucham — rzekłam. Zatrzymaliśmy. Chłopak stanął na przeciw mnie. Był wyższy i zasłaniał mi słońce, dzięki czego nie świeciło mi prosto w oczy. Quin zaczął rozwalać stopą bryłkę lodu.
     — Spotkaliśmy się w sklepie... — zaczął. Prychnęłam.
     — Tak, nie mogłam dosięgnąć tamponów z wyższej pułki, więc mi je podałeś — zaśmiałam się. Quinlan zrobił się różowy na twarzy. Nie byłam pewna czy to przez to, że go zawstydziłam, czy może przez mróz.
     — W taki razie wymyśl coś lepszego — rzekł, zakładając sobie kaptur od bluzy na głowę. Właśnie zawiał wiatr, tyle, że ja byłam bezpieczna za Quinem. 
     — Potrzebujemy czegoś romantycznego i heroicznego — powiedziałam. Ujrzałam zwątpienie w oczach chłopaka.
     — Nie jestem heroiczny, a romantyczny tym bardziej — odrzekł. Przewróciłam oczami. Wyciągnęłam termos, chcąc się napić. 
     — Miłość zmienia ludzi — odparłam, pijąc ciepły sok. 
     — W takim razie miałaś wypadek i cię uratowałem — powiedział. Pokręciłam głową. Rodzice w życiu mu nie uwierzą.
     — Trochę przesadziłeś. A co powiesz na to? Jakiś młokos zabrał mi torebkę i zaczął z nią uciekać. Nagle ty wyszedłeś zza zakrętu i on cię nie zauważył, więc wleciał w ciebie. Upadł, przestraszył się i zwiał, zostawiając torebkę. Po chwili dobiegłam ja. Spostrzegłeś, że pewnie ten łobuz mnie okradł, więc oddałeś mi torebkę. Niebanalne, nietrudne i z Happy Endem — rzekłam. Quin przez chwilę zastanawiał się nad tym, marszcząc brwi, jakby studiował każdy fragmencik mojej historii. Po chwili kiwnął głową.
     — Dobra, może być — powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy