Rodzice Quina odholowali nas do pierwszej stacji benzynowej i odjechali. Chłopak zatankował do pełna i kupił nam po czekoladowym batoniku. Dalej jechaliśmy w ciszy. Nie chciałam rozmawiać o Bryanie. To była chwila słabości. Niepotrzebnie do niego dzwoniłam. Sądziłam, że zrozumiał mój liścik. Nie chciałam mieć z nim już wspólnego, a on zaczyna mnie całować gdy tylko mnie zobaczy. Zerknęłam na Quinlana. On taki nie był. Quin to totalna ciapa. Nikogo nie udaje, na niczym mu nie zależy, jest beztroski.
— Twoja rodzinka nie jest wcale taka straszna — powiedziałam, ściskając w dłoni moją czapkę. Strasznie jej nie lubiłam i gdyby chłopak mi jej nie spakował, w życiu bym jej nie założyła. Już on wyglądał w niej lepiej ode mnie.
— Nie każdy ojciec biega za chuliganami z wiatrówką — rzekł, uśmiechając się. To było nawet śmieszne. Mój ojciec nie przejąłby się tym, że mam problemy. Pewnie jeszcze zapłaciłby odpowiednim osobą by się mnie pozbyć.
— Nie mówiłaś nic, że masz chłopaka. — Z zamyśleń wyrwał mnie głos Quinlana. Zerknęłam na niego.
— Raczej miałam. Wolę się do niego nie przyznawać — odparłam.
— Nie dziwę się. Na co chłopakowi zabawkowe kajdanki? — spytał śmiejąc się. Spojrzałam nie niego z politowaniem. — Dobra, lepiej nie wiedzieć — dodał prędko. Quin był nawet zabawny. Szkoda, że nie spotkałam go wcześniej, może wtedy moje życie nie byłoby takie szare i nudne? Wyrzuciłam prędko tę myśl z głowy. Nie mogę sobie pozwolić na takie przyzwyczajenie do niego. On tak naprawdę mnie nie zna, a ja nie znam go. Jesteśmy tylko wspólnikami, nikim więcej.
Udało mi się zdrzemnąć przez pół godziny. Musiałam przyznać, że Quin nie był wyśmienitym kierowcą. Przyspieszał na nierównej drodze i cały czas jechał poboczem, mimo iż z drugiej strony nic nie jechało.
— Mogę poprowadzić? — spytałam. Po chwili rozległ się jego szczery śmiech. Chichrał się jak plastikowa zabawka na baterię. Był to taki grzechoczący dźwięk, całkiem miły dla ucha. Kąciki ust same mi drgnęły, gdy tylko go usłyszałam.
— Żartujesz sobie? — zapytał, nawet na mnie nie patrząc. Wciąż był rozbawiony, a ja nie wiedziałam czym.
— Potrafię prowadzić. Quin, proszę. Przecież jest pusta droga, a tak w ogóle to będziesz siedzieć z boku — powiedziałam, ciągnąc go za łokieć. Chłopak pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony.
— W życiu nie oddam ci mojego pikapa — rzekł. Skrzyżowałam ręce na piersi.
— Nie denerwuj mnie, bo dostanę ataku i będzie ze mną źle — pogroziłam. Chłopaka chyba to przestraszyło, bo szybko zmiękł.
— Okej, ale nie jedziesz szybko i zaraz się zmieniamy — odparł. Uśmiechnęłam się do siebie, triumfując. Quinlan zatrzymał samochód i zamieniliśmy się miejscami. Nie wiedziałam czego chłopak tak się spina.
— Wyluzuj — rzekłam, naciskając na pedał gazu. Samochód szarpnął i pognał naprzód. Wiele razu śniło mi się, że prowadzę auto. Przeważnie w tych snach coś mi nie szło, a teraz... było podobnie. Zapomniałam wspomnąć Quinowi, że nigdy nie siedziałam za kółkiem i to jest mój pierwszy raz.
— Zwolnij! — polecił, wbijając palce w fotel. Zaparł się nogami, jakby bał się, że zaraz wystrzelą go z katapulty. Lubiłam doprowadzać go do szału. Śmiesznie wyglądał jak się bał. Zagryzłam wargę, czując satysfakcję. Przyspieszyłam.
— Del, wpadniemy w poślizg, zwolnij! — ryknął, łapiąc mnie za ramię.
— Co ty wygadujesz, panuję nad tym —odparłam.
— Patrz na drogę! — krzyknął. Czego on tak dramatyzował. Mogę prowadzić z zamkniętymi oczami. Skręciłam nagle, wjeżdżając na boczną drogę. Towarzyszyło mi takie wspaniałe uczucie. Miałam ochotę robić tylko ostre zakręty.
— Turba! Zabijesz nas! — lamentował Quin. Nie był chyba tak bardzo zdeterminowany by hamować ręcznym, jeszcze nie... Nacisnęłam pedał gazu, patrząc jak wskaźnik pokazuje sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Nagle wjechałam w dziurę i szarpnęło nami. Quinlan uderzył głową o dach, jęcząc głośno.
— Szybciej, szybciej! — nuciłam pod nosem.
— Zmieniasz w ogóle biegi?! — zapytał z drżącym głosem.
— Kurde, nie...
Zmieniłam szybko bieg, było to trochę trudne, ale w końcu się mi udało.
— Turba, turba, turba, turba! Nie na jedynkę! — wrzasnął, szarpiąc skrzynią biegów. Nie wiedziałam o co mu chodziło. — Hamuj! Zatrzymaj wóz! Hamulec! Stój! — zaczął krzyczeć. Popsuł mi tym zabawę. Nacisnęłam stopą na hamulec. Pikap zatrzymał się z szarpnięciem. Quin wyłączył silnik,zabierając kluczyki. Otworzył drzwi, wychodząc. Myślałam, że chce się zamienić miejsce, ale on ruszył w stronę lasu, obok którego się zatrzymałam.
— Gdzie cię niesie? —spytałam. Chłopak odwrócił się, patrząc na mnie. Przewrócił oczami.
— Muszę się przejść, a ty tu zostań! Rozumiesz? Nie chcę się kłócić! Turba, turba, turba... —Wziął głęboki wdech i ruszył przed siebie. Nie zależało mi by włóczyć się z nim po lesie, więc wróciłam do samochodu. Szkoda, że zabrał mi kluczyki. Pokręciłabym się w kółko samochodem i do dosłownie. Uwielbiałam robić zakręty.
Siedziałam w samochodzie dobre kilka godzin. Każdy normalny człowiek o tej porze już śpi. Nikt chyba nie powinien włóczyć się w nocy po lasach. Gdybym miała kluczyki, odpaliłabym samochód, włączyła światła i poszukałabym Quinlana. Zrobiło się upiornie zimno, więc założyłam na siebie sweter chłopaka i swoją głupią czapkę z pomponem. Wcisnęłam ręce do kieszeni, chcąc je ogrzać. Pewnie Quin chce się odegrać za to, że za szybko jechałam. Zapewne myśli, że uda mu się mnie nastraszyć trochę. Chłopak wie jednak o mojej rzekomej chorobie i chyba nie zostawiłby mnie tak na pastwę losu. A może to celowe zagranie? Może Quin mnie nienawidzi i od początku chciał się mnie pozbyć. Serce mi przyspieszyło. Nie, on taki nie jest. Chciałam wziąć jego telefon i sprawdzić godzinę, tyle, że go nie było. Chłopak musiał zabrać go ze sobą. Pewnie mi już nie ufa.
Przeniosłam się na tylne siedzenia, kładąc się. Przykryłam się swoim płaszczem, wkładając pod głowę bluzę z torby. Otarłam wierzchem dłoni łzy, które spłynęły mi po twarzy. Czy rzeczywiście była taka okropna? Nie dziwię się dlaczego rodzice się ode mnie odwrócili i ich nie obchodzę. Zapłakałam cicho, zwijając się w kulkę.
Zbudziły mnie męskie śmiechy. Skuliłam się bardziej, zasłaniając głowę płaszczem. Może mnie nie zobaczą i sobie pójdą? Nagle drzwi się otworzyły.
— Del? — usłyszałam głos Quina. Podniosłam się prędko. Chłopak nie był sam. Poczułam jak na moje policzki wyskakują palące rumieńce. Nie miałam pojęcia skąd Quinlan wytrzasnął tego przystojnego chłopaka. Był wysoki i dobrze zbudowany, lepiej niż Bryan. Miał ciemne, krótkie włosy, kwadratową twarz i silne ramiona. Uśmiechnął się do mnie, co od razu odwzajemniłam.
— Sorry, że cię tak zostawiłem samą na noc, ale musiałem trochę odreagować — powiedział Quinlan. Wyszłam na zewnątrz, stając obok przystojnego chłopaka.
— Nie przedstawisz mnie swojej koleżance? — spytał po chwili, patrząc wprost na mnie, a ja miałam wrażenie, że rozpuszczam się jak kostka lodu na słońcu. Oh, ten jego głęboki głos... Rozmarzyłam się i wtedy stało się coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć.
— Delyth, to mój kumpel Mo — powiedział, a ja miałam ochotę krzyczeć jak bardzo świat jest niesprawiedliwy. To był ten sam Mo, który nabijał się z mojego tyłka. Dlaczego? Dlaczego na mojej drodze stają przystojni idioci, albo po prostu idioci? Westchnęłam cicho. Teraz obydwaj poczują moją zemstę.
Zakasłałam, na początek cicho. Po chwili zachwiałam się i upadłam na kolana. Pochyliłam się do przodu, dysząc głośno. Quinlan wiedział już, że mam atak.
—Delyth, powiedz, że nie wypiłaś wszystkiego — rzekł, nurkując w samochodzie. Zaczął szukać mojego termosu. — Morgan! Pilnuj, żeby nie przestała oddychać — wrzasnął, grzebiąc w torbie. Mo pochylił się nade mną, nie wiedząc zbytnio co robić.
— Oddychasz jeszcze? — spytał. Dobił mnie tym pytaniem. Wolałam nie wiedzieć co ci dwaj sobą reprezentowali gdy zostawali sami ze sobą. Istny debilizm! Opadłam twarzą na śnieg, mimo iż był zimny.
— Morgan, podnieś ją, ona się udusi! — krzyknął Quin z samochodu. Po chwili poczułam jak chłopak mnie przekręca na plecy.
— Quin, chyba już się nie dusi — rzekł Mo, gdy wstrzymałam oddech. Byłam w tym dobra, mogłam wytrzymać bez oddychania bardzo długo.
—Turba!
Quinlan chyba wyskoczył z samochodu. Po chwili siedział obok mnie. Nachylił się, sprawdzając czy oddycham.
— Turba! Ona nie oddycha! Jak się robi sztuczne oddychanie?! — wrzasnął. Słyszałam strach w jego głosie.
— Stary, myślisz, że pamiętam? Chyba wagarowałem jak uczyli tego w szkole — rzekł. Dobrały się, dwa matoły. Już miałam zacząć oddychać, gdy poczułam ciepłe wargi Quinlana na swoich. Wdmuchiwał we mnie powietrze, pomijając fakt, że zapomniał zatkać mi nosa i odchylić głowy do tyłu. Ja jednak żyłam i oddychałam, dlatego nadmiar powietrza sprawił, że zakasłałam. Chłopak odsunął się ode mnie. Odetchnął z wyraźną ulgą. Nie sądziłam, że posunie się tak daleko i zacznie ratować mi życie, to było miłe. Uśmiechnęłam się niepewnie.
— Dziękuję — powiedziałam cicho. Quin kiwnął lekko głową, podając mi termos z sokiem jabłkowym.
— Okej, to było dziwne — skomentował Morgan, podnosząc się i otrzepując z śniegu. że też ja uważałam go za atrakcyjnego. Chyba nie należy sugerować się pierwszym wrażeniem.
— Chcesz odpocząć, dobrze się czujesz? Turba, przestałaś oddychać. Zdarzyło ci się to kiedyś? — Quinlan zawalił mnie masą pytań, na które nie chciało mi się wymyślać odpowiedzi.
— Pomożesz mi się podnieść. Trochę zimno mi w tyłek — rzekłam. Chłopak wziął mnie na ręce i posadził w samochodzie, na tylnych siedzeniach.
— Zdrzemnij się, a jak byś się źle poczuła, to wołaj. Ja i Mo będziemy tu — powiedział. Kiwnęłam głową. Po chwili zamknął drzwi i podszedł do Morgana.
— Ale byłeś pomocny! Ona prawie umarła! — rzekł. Wszystko słyszałam, mimo iż szyby i drzwi były pozamykane.
— Skąd mogłeś wiedzieć co się dzieje? Nigdy nie widziałem duszącego się człowieka, po chwili przestała, więc myślałem, że jest okej. Dlaczego wciąż ją tu trzymasz? Czy to nie jest dobre miejsce by ją zostawić? Kiedy pójdzie zrobić siku, odjedziemy stąd, co ty na to? — rzekł. Zacisnęłam dłonie w pięści. Głupi Morgan!
— Przestań, to głupie. Możemy już o niej nie mówić? Tak w ogóle to mam propozycję. Pojedźmy do ciebie. Idź po swój samochód, pamiętasz, gdzie go zaparkowałeś?
— Nie wiem czy to dobry pomysł. Nie mogłeś powiedzieć rodzince, że nie chcesz ich w domu? —zapytał Mo. Quin westchnął głośno, uderzając dłońmi o uda.
— I tak by to do nich nie dotarło. Jak coś sobie postanowią to tak musi być — rzekł.
— Dobra, jedź do mnie. W razie problemów to dzwoń i radziłbym pozbyć się tobie tej smarkuli — powiedział Mo, klepiąc przyjaciela po plecach.
Jak on mnie nazwał? Smarkulą?! Byłam prawie dorosła! Zastanawiałam się ile Quinlan mu o mnie powiedział. Pewnie wszystko. Nie wiedziałam już czy ja i Quin jesteśmy w tej samej czy innej drużynie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz